Dogadajmy się…

Od jakiegoś czasu wracam do książek o blogowaniu. Przypomniałam sobie parę książek Tomka Tomczyka, czyli Jasona Hunta. I uświadomiłam sobie kilka rzeczy. Pisząc o jakiś problemach i przypadłościach zazwyczaj mamy w zanadrzu ich rozwiązanie. „I żyli długo i szczęśliwie”. 
Nie jest to do końca prawdą. Nawet jeśli znaleźliśmy rozwiązanie problemu to do „długo i szczęśliwie” droga długa, kręta i na każdym kroku można ją zgubić. Skręcenie karku w takiej podróży to standard. Tylko o tym się nie mówi, nie pisze, bo nie wypada.  

Zintegruj się

Nie wspominałam zbyt dużo, jak to się stało, że zaczęliśmy ze starszakiem chodzić na terapię SI. Jak to się stało, że w ogóle powstała myśl o takim zaburzeniu. Jakoś nigdy się nie złożyło.  Człowiek, kiedy styka się z jakimś problemem, zazwyczaj najpierw panikuje i rwie włosy z głowy. Kolejny krok to szukanie rozwiązania, poszukiwanie wiedzy

Nowy poranek

Każdym kolejnym członkiem rodziny nasze utarte rytuały poranne i wieczorne ulegają zmianie. Siłą rzeczy, dopasowują się do nowej sytuacji. Właściwie niewiele pisałam, jak to u nas wygląda teraz.
Jeden duży plus to fakt, że nie muszę jeszcze pracować, bo szczerze mówiąc, trochę z czasem byłoby krucho.

 

W obliczu wyzwania

Jestem po kolejnej rehabilitacji i, co najważniejsze, po badaniu Starszaka.

Z nadzieją i werwą patrzę w przyszłość, bo już wiem. Właśnie tak: już WIEM. I opracowuję plan działania.